wtorek, 30 czerwca 2015

Caly czas

Dni latwe i te, kiedy ze zmeczenia ledwo chodzimy (jak dzis).
Chwile, kiedy oczywiste staje sie wyzwaniem i trzymajac jedno za reke, niesiesz raniutko tornister drugiego.
Momenty, gdy niemozliwe staje sie rzeczywistoscia i wyciagasz je ze skrzynki pocztowej, w postaci umowy o prace.
Znajomi i przyjaciele, o istnieniu ktorych 3 lata temu nie mialas pojecia, a z ktorymi umawiasz sie teraz na sniadania i kawy.
Obca wioska, ktora stala sie domem.
Lzy i radosci.
Zdrowie i choroba.
Czytanie ksiazek Berberzakom po polsku i niemiecku.
Nadzieje i prosby, wydmuchiwane z dymem fajki wodnej, prosto w letnie niebo.
Nadgryziony arbuz, ktory stanie sie jednym ze wspomnien.
Zycie, toczace sie, caly czas, caly czas, caly czas.
Szukamy w nim okruchow szczescia, w kazdym momencie...








sobota, 27 czerwca 2015

Serce matki

Sa takie rzeczy, ktorych jako matka sie boisz... Probujesz o nich nie myslec.
Jedna z takich rzeczy jest telefon ze szkoly, z przedszkola czy klubu sportowego, do ktorego chodzi Twoje dziecko.
Widzac te numery na wyswietlaczu zamierasz, a Twoj mozg zamienia sie w ekran kinowy, wyswietlajacy horrory.
W czwartek telefon zadzwonil, a ja myslalam tylko - Nie doszla na trening, nie doszla na trening-.
Doszla, ale ledwo zaczela spadla z drabinki, na kregoslup. Matko, jak to brzmi, na KREGOSLUP!!! Ruszac sie nie mogla. Jakos do mnie nie docieralo, polecialam z Berberzakiem od razu.
Siedziala na macie, twardzielka! Wstac nie mogla, zadecydowalam, ze jednak karetka, bo przecie Berberoociec w pracy.
Przyjechali, byli naprawde cudni, zagadali, pokazali sprzet. Berberowna powiedziala, ze bedzie niedlugo referowac na temat lekarza. Obiecali, ze zrobia zdjecie w karetce i dadza wydruk protokolu. Pomogli wstac, dala rade.
Upomniala ich, ze na mate w butach weszli, zatrzymala sie, bo uklonic sie trzeba po zejsciu z maty. Trenerka ja musiala powstrzymac. Przed wejsciem na lezanke w erce, zapytala czy buty sciagnac. Zlote dziecko normalnie, zero placzu, zero narzekania, dusza towarzystwa.
W szpitalu czekala na nas, na kozetce, potem w poczekalni, az dwie godziny. Potem jeszcze rentgen i diagnoza- 2 kregi zlamane.
Zwolnienie z WF-u i recepta na gorset. Dzien i noc, przez 4 tygodnie.
Wtedy zaczela dopiero plakac, bo juz noc, bo bolalo, bo glodna, bo nie podejdzie do wyczekiwanego egzaminu na kolejny pas, bo bala sie gorsetu.
A rano znow jak ten lotos na tafli jeziora, z bolem, ale i godnoscia, gorset przyodziala jak zbroje, trenerka ja odwiedzila i powiedziala, ze tylko wyzdrowiec ma i widzialam w jej oczach, ze Bogu dziekuje, ze to nie cos gorszego, czego obie jako matki, nie chcemy powiedziec na glos...
Do mnie dzis dociera, co moglo sie stac, ze jednak czuwal ktos, albo cos, ze chodzi, nogami rusza, pepla niemozliwie i jak krolowa, paraduje w swoim gorsecie.
Mala, a taka duza.
Dziecko, a madrzejsza niz niejeden dorosly.
Gdzie nie pojdzie, znajdzie przyjaciol.
Gdzies mam wszystko, byle tylko Berberzaki zdrowe byly!!!







poniedziałek, 15 czerwca 2015

Dolce vita

Ciezko mi sie zabrac za pisanie!
Caly czas jakies terminy gonia, niechec mam do Niemiec ogolna, szczegolnie wlasnie po urlopie, bo tutaj to od linijki wszystko, trzeba na wszystko miec papierek, a jak sie go nie ma, to stanac w kolejce z innym papierkiem i go zalatwic.
Post o Italii w praktyce byl, teraz czas na Wlochy od strony uczuciowej.
Przywitaly nas deszczem i stalowym niebem, bylismy poubierni w swetry i kurtki, ale i tak przez okno pociagu obserwowalismy domy we wloskim stylu i winnice.
Kiedy dotarlismy do Rimini, juz na dworcu bylam przeszczesliwa, bo poczulam to charakterystyczne morskie powietrze, takie lepko- slone, moje ulubione.
Berberoojciec mial okazje poszlifowac swoj wloski, a nasza kwatera okazala sie dokladnie taka sama jak na zdjeciach w necie. Byla z widokiem na Adriatyk, a do samego jego brzegu mielismy minute na nogach.
Zmeczenie odeszlo, odstawilismy walizki i wszystko ruszylo nad morze, w tych kurtkach i dlugich spodniach i juz grubo po 20tej.
Berberzaki kwiczaly i  krzyczaly i byly przeszczesliwe. Nie powiem, ze my nie.
Nie przerazaly nas deszczowe pogody i chmury, nie plakalismy, gdy nie dawalo rady kapac sie w morzu.
Wstawalo sie rano i szlo w prawo, albo w lewo, zeby poznac okolice, wejsc przypadkiem do kawiarni, alno piekarni.
Dowiadywalismy sie jak funkcjonuje komunikacja miejska i jezdzilismy do Rimini, a Berberzaki namietnie kasowaly duze, zolte bilety.
Gotowalismy makaron z sosem ze sloika, albo szlismy na pizze i obligatoryjne lody.
Spacerowalismy brzegiem morza. Ja robilam sobie kawe, bralam pod pache ksiazke i na owej plazy, obserwowalam bawiace sie Berberzaki.
Nie mielismy napietego programu, nie bylo, ze musimy to, albo tamto.
Decydowalismy spontanicznie i w zaleznosci od pogody.
Decyzje byly piekielnie ciezkie espresso podwojne czy pojedncze?
Latte macchiato czy cappuccino?
Bluzka czy tunika?
Makaron czy pizza?
Kupic sobie buty czy torebke?
Berberzaki byly opalone, szczesliwe i padaly wieczorami na twarz.
My bylismy usmiechnieci, bardziej komunikatywni i zachwycalismy sie pieczywem, makaronem oraz kawa.
Zachnelismy sie nawet, ze bedac nad morzem, wylaczylismy z naszej diety mieso, w ciagu tygodnia, tylko raz wciagnelismy kurczaka.
Chlonelam morze, wszystkie odcienie niebieskosci, hektolitry kawy i wloska goscinnosc, zupelnie swiadomie, wiedzialam, ze beda moim bonusem w niemieckiej codziennosci.
Stalam na tarasie i gapilam sie, tak o, zeby byc szczesliwa, zeby morze nie musialo mi sie tylko snic.
Berberowna spelnila swoje marzenie o prawdziwej, wloskiej pizzy i lodach.
Berberzak byl zadowolony z caloksztaltu.
Berberoojciec dumny, ze nawija po wlosku.
Ja w siodmym nieie, ze odpoczywamy, tak jak chcemy i tak jak na to zasluzylimsy.
Blisko nam charakterami do Wlochow, to nasze klimaty!