Siedze przy stole i place rachunki, to dentysta, to okulista, ze o zynszach i pradach. ktore schodza automatycznie nie wspomne.
Niby przytlaczajace, ze wiekszosc wyplat idzie na rachunki, ale czyz nie powinnismy sie cieszyc, ze mamy z czego zaplacic, ze mamy za co, za ten dach nad glowa, prad dzieki ktoremu mozemy oswietlic mieszkanie dekoracjami swiatecznymi, upiec pierniczki, posmiac sie z bajki w TV? Ze za zeby, ktore na szczescie jeszcze mamy, za oczy ktore widza tyle cudownych rzeczy, jak np. zamarzniete i iskrzace sie w sloncu liscie, usmiechy naszych dzieciakow, wschod slonaca, gdy umordowani wstajemy rano i czekajac na kawe, spogladamy przez okno.
Czy nie trzeba sie cieszyc z tego co jest teraz, w danej sekundzie, chwili, mgnieniu oka, uderzeniu serca? Za moment moze tego nie byc, zniknie jak platek sniegu w cieplej dloni.
Nie wypatrujmy wielkiego szczescia, tego nie ma, to iluzja. Wielkie szczescie, to moc poczuc ten przyplyw uczuc w duszy, gdy mamy chociaz przez piec minut porzadek w domu, gdy dzieciaki swinia wszedzie maka podczas przedswiatecznych wypiekow, gdy przywieszamy obrazek dziecka na scianie, gdy przytulamy sie wieczorem, po ciezkim dniu do naszych polowek.
To jest szczescie, nie jakies wymuskane, tylko swojskie i codzienne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jesli nie widzisz swojego komentarza, oznacza to jedynie, ze rowniez ja go jeszcze nie przeczytalam i ze czeka sobie na moderacje :)