Juz od tygodni wiedziałam, że pierwszy tydzień roku szkolnego będzie tygodniem nowych początków. Dla Berberzakow i dla mnie.
Wstaliśmy więc 12 września o poranku i wakacje jeszcze sklejaly nam oczy, tak przyjemnie, jak mordoklejka slodycza skleja nam buzie.
Moja podświadomość dyktowala mi ruchy, ale serce matki płakalo, że jak to? Ten czarnooki chłopczyk stał się nagle pierwszoklsista, a ta pyzata dziewczynka mloda dziewczyna, która już teraz zapiera dech uroda.
Na gdybanie nie było zbyt wiele czasu, bo trzeba było przyodziac odswietniejsze stroje i porobić zdjęcia, a potem iść do szkół. Ja z Berberzakiem, bo przecież to teraz moje nowe miejsce pracy, a Berberowna z tata.
Temu ostatniemu tak szybko poszło, bo Berberowna jest w 5a i ma wychowawce, że dojechał do nas na rowerze i dane mu było obejrzeć rozpoczęcie roku szkolnego obu Berberzat. Nasz pierwszoklasista musiał się wykazać nerwami ze stali, bo nie dość, że jest w klasie 1e, czyli ostatniej, to jest też ostatnim na liście, więc naczekał się długo na wyczytanie :)
Ja sobie radzę, dwa lata w poprzedniej pracy i to że nie mam oporów w kontaktach z ludźmi robią swoje. W pierwszym tygodniu udało mi się zapamiętać imiona ponad połowy dzieciaków i oszacować kolezanki.
Kilka lat temu panikowalabym przed takim dniem, a teraz po prostu wiem, że obawy najczęściej przerastaja rzeczywistość, że dzieciaki przewaznie pozytywnie mnie zaskakują, że ja sama szybko się adaptuje. Poza tym każdy, nawet najbardziej męczący dzień kiedyś dobiega końca, a po kilku latach zostaje w pamięci to, co było przyjemne i dobre.
Owszem, wczoraj padalam wieczorem na twarz, ale to było zmęczenie spełnione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jesli nie widzisz swojego komentarza, oznacza to jedynie, ze rowniez ja go jeszcze nie przeczytalam i ze czeka sobie na moderacje :)