środa, 30 kwietnia 2014

Wszystkie odcienie niebieskiego...

Samolot obniza lot, widze przez okno Djerbe. Palmy, piasek i morze, to za ktorym tak tesknilam, to ktore mnie uspokaja, koi moja dusze i jej bolaczki, odgania stres, uderza slonymi falami w twarz, az sie zachlystuje, zanosze smiechem, bawiac sie w nim z dziecmi.
Czuje, ze mi klucha rosnie w gardle, cala tesknota przyplywa ogromna fala, prosto z tego morza. Kola samolotu uderzaja w plyte lotniska, na mojej twarzy gosci szeroki usmiech, jestem u siebie, nie wiedzialam ze tak tesknilam, ze tak bardzo. Tesknota ukryla sie za tymi wszystkim sprawami, ktore trzeba zalatwic, zrobic, za codziennoscia, stresem, niemiecka akuratnoscia. Teraz rozlewa sie po moim ciele, juz zaluje, ze bedziemy tylko tydzien, juz wiem, ze to za krotko.
Dzieci az piszcza, mimo tego, ze malo spaly. Celnik, bagaz i zolta taksowka. Z pierwszym wypowiedzianym slowem, staja sie Tunezyjka, przylecialam do domu.
Mijamy te wszystkie, dobrze mi znane krajobrazy, wjezdzamy na podworze, sa!!! Siedza i jedza sniadanie na dworze, witamy sie wszyscy, obejmmujemy, pokrzykujemy- alesma, lebes?- ( witaj, jak sie masz? ). Dzieci sie nie wstydza, nie maja oporow, jakby nie wyjechaly na te dwa lata. Siadamy, jemy sniadanie, opowiadamy. Rozgladam sie, przypatruje bliskim twarzom, patrze na ogromne drzewa oliwne, na kwitnace drzewka granatow, na drzewa migdalowe!
Codziennie jemy na dworze, wypijamy hektolitry zielonej herbaty, parzonej przez tesciowa, czesto z prazonymi orzeszkami ziemnymi. Odwiedza nas rodzina, sasiedzi, dzieci biegaja od dziadkow do domu szwagra, chodza do sklepu, a to po karton mleka, to po cukier, zawsze wpada im pieniazek na cos slodkiego. Bawia sie calymi dniami, nawet zjesc porzadnie nie chca, wieczorem padaja, rano ledwo otworza oczy, ida obcalowac wszystkich i powiedziec - sbah hir- ( dzien dobry ).
W drugi dzien pobytu jest fatalna pogoda, ale jedziemy do kawiarni w Midoun i tam przydarza sie wspaniala rzecz, spotykam kolezanke, z czasow kiedy mieszkalam na Djerbie. Basia patrzy na nas, a ja niedowidzacym okiem, bez okularow, na nia. Niedowierzamy, a potem znow sa piski radosci!!! Ze jak, ze taki zbieg okolicznosci, ze trzeba sie bedzie spotkac jeszcze i faktycznie spotykamy sie i plotkujemy w kawiarniach, do ktorych lubilysmy chodzic. Gdy przysiada sie Berber, palimy sobie jablkowa shishe ( fajke wodna ) jest wspaniale, nie ma Europy, nie ma stresow, jest odpoczynek...
Najcudowniej jest jednak nad morzem, w trzeci dzien pobytu, gdy slonce w koncu wychodzi zza chmur, jedziemy z dziecmi nad morze, mielismy tylko sie przejsc, ale Berberzatka wlaza jak stoja, po dwoch minutach sa cale mokre, suszymy wiec ciuchy na lodce, ktora stoi na plazy, a potem mloda kawelek na koniku, a ja chlone ten blekit, lazur, turkus, wszystkie te odcienie niebieskiego...Sa nie do opisania, najpiekniejsze, jedyne, moje. Teraz juz wiem, czemu wiecznie siegam po ten kolora, jak nie baleriny turkusowe, to bluzka szafirowa, to kolczyki w tym kolorze. To moja tesknota robi mi psikusa, daje znaki zza tego muru codziennosci.
W kolejny dzien jedziemy nad morze juz przygotowani, z tunezyjskimi kanapkami, recznikami, kremami i cala reszta. Szaleje w morzu z dziecmi, jest gladkie i o kolorze, ktory jest tak piekny, ze az mi dech zapiera, patrze na nie bez konca, juz wchodzac na plaze mysle, ze chyba w poprzednim zyciu mieszkalam nad morzem, albo oceanem. Berberzatka tak sie zasmiewaja, ze usmiech nie schodzi mi z twarzy, Berber plotkuje z wszystkimi znajomymi, z ktorymi tak dlugo pracowal, idzie kupic swieze ryby z lodki. Zbieramy zapiaszczone manele i opaleni ruszamy z plazy. Spotykamy znajomego, podrzuca nas kawalek bryczka, Berberowna naturalnie siada na kozle, bo ja tez wszyscy pamietaja i nawoluja z daleka. W domu prysznic i znow smianie sie z plotek, godziny przegadane po arabsku, nie wiadomo, ktora jest, ale czy to wazne...
Rano, jedziemy na targ, trzeba pokupic drobiazgi, pochodzic, isc na kawe. Z szafirowego nieba swieci slonce, jest goraco, jest szczesliwie, chodzimy, ja pytam o ceny - gdesz hada? - ile to? Berber kupuje mi piekna tunike, gdy ja juz siedze z Basiunia i dziecmi na kawie. Kelnera mamy dretwego, ale tak sie smiejemy, ze az sok ze swiezych pomaranczy sie rozlewa, smiejemy sie wiec jeszcze bardziej.
W sobote, zostawiamy Berberzatka z rodzina, zostaja bez oporow, wychodzimy sami!!! Berber wypija z nami kobitami kawe i idzie kupic oliwe z oliwek, harrise ( ostra pasta z chilli i przypraw, tradycyjna przyprawa tunezyjska )i takie tam. My klachamy przy mini-torciku i kawie, leca godziny, leca, ale nie czujemy tego, potem shisha, pozegnanie z Basia i makaron oraz cola ze szkla w malej knajpce, takiej niepozornej, ale smakuje jak samo niebo.
Wracamy, Berberzatka biegna szczesliwe, szukaja w torbach czegos dla siebie. Nieuchronnie zbliza sie ostatni dzien, wszyscy wzychamy znad herbaty, ale co zrobic, no nic, trzeba wycisnac ten dzien jak cytryne. Ja mowie, ze chce do Houmet Souk, jedziemy, ostatnie zakupy, chodzenie po uliczkach ze sklepami jubilerow, brik i ananasowy schweeps.
Wracamy, pakujemy manele, siedzimy pod oliwka i przegryzamy prazone kakauia ( orzeszki ziemne ), buzie brazowe, baterie naladowane, szczescie zlapane za ogon. Czujemy wszyscy tak samo, wszystkich nas to przepelnia, noca niebo pelne gwiazd wisi nam nad sama glowa, gwar rozmow powoli ucicha...
Rano taksowka, usciski, placz. Mama Saida leje woda za taxi, na dobra podroz, jak na nia patrze, to placze jeszcze bardziej.
Lotnisko, samolot w serduszka, polska ksiazka w trakcie podrozy.
Polska Tunezyjka laduje w Niemczech...Niebieski zmienil sie w szary, dzis znow w blekit...