wtorek, 29 listopada 2016

Na szczescie mamy rachunki

Siedze przy stole i place rachunki, to dentysta, to okulista, ze o zynszach i pradach. ktore schodza automatycznie nie wspomne.
Niby przytlaczajace, ze wiekszosc wyplat idzie na rachunki, ale czyz nie powinnismy sie cieszyc, ze mamy z czego zaplacic, ze mamy za co, za ten dach nad glowa, prad dzieki ktoremu mozemy oswietlic mieszkanie dekoracjami swiatecznymi, upiec pierniczki, posmiac sie z bajki w TV? Ze za zeby, ktore na szczescie jeszcze mamy, za oczy ktore widza tyle cudownych rzeczy, jak np. zamarzniete i iskrzace sie w sloncu liscie, usmiechy naszych dzieciakow, wschod slonaca, gdy umordowani wstajemy rano i czekajac na kawe, spogladamy przez okno.
Czy nie trzeba sie cieszyc z tego co jest teraz, w danej sekundzie, chwili, mgnieniu oka, uderzeniu serca? Za moment moze tego nie byc, zniknie jak platek sniegu w cieplej dloni.
Nie wypatrujmy wielkiego szczescia, tego nie ma, to iluzja. Wielkie szczescie, to moc poczuc ten przyplyw uczuc w duszy, gdy mamy chociaz przez piec minut porzadek w domu, gdy dzieciaki swinia wszedzie maka podczas przedswiatecznych wypiekow, gdy przywieszamy obrazek dziecka na scianie, gdy przytulamy sie wieczorem, po ciezkim dniu do naszych polowek.
To jest szczescie, nie jakies wymuskane, tylko swojskie i codzienne.







czwartek, 17 listopada 2016

Lukrowany poniedzialek

Czesto sobie obiecuje, ze napisze Wam cos, a potem wkladam lapy w porzadki, pranie, prace i dziesiatki innych czynnosci. Okazuje sie wtedy, ze po sekundzie nastal wieczor, a ja przewijam na szybko Internet w telefonie i ziewam, jak na prawdziwa lwice przystalo, pelna geba.
Jednak o moim niezwyklym poniedzialku chcialabym Wam napisac.
Zaczal sie dla mnie niemilo, bo z teczka dokumentow w torbie i wizja wyjasniania absurdalnej juz sprawy w urzedzie, ktorego szczerze nienawidze.
Ruszylma wiec predziutko odwiezc Berberzaka, zdazylismy na wczesniejszy autobus, znajoma podrucila na stacje. Dobra jest- pomyslalam.
W urzedzie za szybka informacji pan mial skwaszona morde i glos o podobnym zabarwieniu, olalam i bylam mila. Na drzwiach docelowych ogromna czerwona kartka, ze klientow nie przyjmuje sie. Pan ochroniarz poinformowal, ze moge zadzwonic na to czwarte pietro z parteru, to lece i dzwonie. Pani w pokoju niet, albo udaje ze jej nie ma, bo nie odbiera.
Wpadlam na pomysl, zeby isc na trzecie pietro do babeczki, ktora wczesniej juz mi pomagala. Wpadlam, pokazuje, mowie. Ta za telefon i dzwoni do tej od czerwonej kartki, po czwartym razie odebrala i nawet raczyla wysluchac. Pomoc juz oczywiscie nie mogla, bo to trzeba do tych z parteru. Mowie, ze ja juz tu nie jestem zarejestrowana, nie szkodzi. Pani se wylosuje numerek i idzie, moze przyjma.
Na dole spotykam znajomych, ktorych z dwa lata nie widzialam. Pogadalim i ide czekac. Po zaledwie pol godziny przyjeli i nawet Pan byl mily i dal mi termin na nastepny poniedzialek. Termin, zebysmy razem nad tym usiedli. Teraz sie modle, zeby sie nie pochorowal w tym czasie.
Do pracy dotarlam, tam bez zaklocen, nawet wyrobilam sie na wczesniejszy autobus, wiec w te pedy po Berberzaka, i juz rece zacierm, ze bede te 20 minut wczesniej w chacie.
Operacja wydawala sie wykonalna, az tu nagle kilka przystankow od chaty odzywa sie glos, ktory informuje, ze ktorystam pociag naszej linii padl i blokuje tory, wiec jeszcze tylko stacje i wysiadamy.
Nosz ja pierdole-pomyslalam. Taki plan byl, czego ja bym w te 20 minut w domu nie zrobila!?
Berberzak tez zaczal lamentowac, ze on to juz bajki nie obejrzy dzis i przeciez juz noc. Racja synu, w listopadzie 17ta to juz jakby noc.
Wysiadlam, pojechalam na gore, w jakiejs nadziei, ze cos tam jedzie, ale nie. Jechalo tylko auto, ktore sie zatrzymalo, wysiadl z niego niewidomy Pan, a Pani kierowca zagaila czy ja bym mogla mu pomoc dotrzec na peron. Dobra , nie ma sprawy. To ja z Panem i Berberosynem wracam pod ziemie i wsiadam do metra, na szczescie jadacego w odpowiednim kierunku.
Wylezlismy znow na gore, tym razem w znany mi teren, czyli przystanek tramwajowy. Stoimy w ta noc i czekamy. Podchodzi zabiedzony czlowiek i pyta lamanym niemieckim czy mam cos do jedzenia, bo jest glodny. Wyciagnelam wiec pol ogromenj bagietki, ktora wiozlam z pracy, bo zostalo i mu wreczylam. Ja byla w szoku, ze nie prosil o pieniadze, a on ze wyczarowalam z torebki chleb.
Ludzie oczywiscie udawali, ze sie nie gapia.
Po chwili przyjechal tramwaj, a my dotarlismy do domu, w ktorym czekal na nas obiad i Berberowna, ktora byla oszolomiona ze szczescia po otrzymaniu dwoch super ocen z niemieckiego.
Powiem Wam, ze caly ten dzien dal mi ogromny zastrzyk pozytywnej energi i przypomnial, ze licza sie male gesty i zwracanie uwagi na ludzi.
Lukrem mego szczescia tego dnia bylo rowniez to, ze odkrylam paczek o smaku oreo. No cud!!!


piątek, 4 listopada 2016

Jesienny Wildpark Poing

Ostatnio rzadko siadam do laptopa. W Internet zagladam na telefonie, zdjecia robie przewaznie telefonem.
Jednak teraz mielismy tydzien ferii i nie bylo nacisku, ze szybko wstan, szybko sie wyszykuj, ugotuj, pracuj i w ogole wszystko ekspresowo.
W te ferie jednak dziubalam na spokojnie w komputerze, robilam to, co zawsze odkladam na pozniej.
Pojechalam tez z Berberzakami skorzystac z cudnej zlotej jesieni na wycieczce. Wybralismy sie do Wildpark Poing. Jest to park dla dzikich zwierzat, ktore zyja w bawarskich lasach, mozna je podziwiac, a niektore karmic i nawet poglaskac.
Dojazd jest prosty i dobry, niezaleznie na to czy zdecydujemy sie na komunikacje miejska czy na auto. Jako ze Berberoojciec pracowal, wybralismy pociag.
Karme dla zwierzat mozemy kupic przy wejsciu, a o tym jaka zwierzyna i jakie rosliny wystepuja w lesie, dowiedziec sie z tablic informacyjnych.
Berberzaki byly bardziej obeznane niz ja, bo bywaly tam wczesniej, ale dla mnie byla to premiera i moge z czystym sumieniem powiedziec, ze bylo zachwycajaco. Wszedzie jesienne kolory, skapane w sloncu, ogromny bor, ktory pachnial wilgotna ziemia i chodzace wolno sarny i jelenie.
Po prostu basniowy klimat.
Dla tych, ktorzy jednak posiadaja potomstwo i nie sama bajka zyc moga, jest pod dostatkiem law do piknikowania i sprzetow na ogromnym placu zabaw.
Ja mialam problem z wyciagnieciem stamtad Berberzakow :)
Przy sciezkach znajduja sie rowniez wybiegi wilkow, pawi, nutrii, niedzwiedzi brunatnych, wolno spaceruja wszedzie kury i koguty, mnie zaciekawilo czy ktos zbiera znoszone w ukryciu jajka.
Jesli ktos jest w Monachium i okolicach, to bardzo polecam to miejsce na wycieczke, szczegolnie z dziecmi, fascynacja na ich twarzy jest czyms pieknym, jednak nic nie zastapi nam kontaktu z natura.
Zreszta ocencie sami.